omcKrecik pisze:Każdą elektryczną o mocy nie mniej niż 50W i z kontrolowaną temperaturą, obojętnie w jaki sposób - z ręki, termostatem elektronicznym czy magnetostatem. Jak masz niedaleko do @Mirasa, to możesz tam podjechać - ma Wellera, górna półka. Używam takiego samego, tylko o 35 lat starszego.
Poprawne zlutowanie takich złącz wymaga już pewnego doświadczenia albo farta - lepiej bazować na tym pierwszym.
Tak się trochę przyczepię do tego, bo - oczywiście na pewno nie wiem o lutowaniu tyle i tak dobrze jak Ty, ale - umiem wykonać poprawne i niezawodne połączenia lutowane. Jestem co do tego przekonany.
Nigdy nie miałem i nie mam lutownicy z kontrolą temperatury.
Doświadczenie powoduje, że wiem kiedy lut jest przegrzany, kiedy niedogrzany a kiedy poprawny. Nie potrafię określić temperatury w stopniach, ale wiem kiedy jest za dużo, a kiedy za mało.
Mam dwie lutownice, obydwie zwykłe grzałki tyle, że zdaje się bezindukcyjne. Jedna - 40W, druga 80W.
Ta 40W słuzy do lutowania drobnych precyzyjnych rzeczy. Ma stały nieregulowany grot i nie ma żadnej regulacji temperatury.
Ta 80W do grubych kabli prądowych, ma wysuwany grot i w ten sposób w jakimś zakresie można regulować temperaturę.
Czasami, kiedy lutownica za długo leży na podstawce, nagrzewa się za bardzo, to od razu widać jak nabiera się cyny - kalafonia błyskawicznie odparowuje i zwęgla się, a cyna robi się matowa i nie bardzo chce "chwytać".
Przeważnie wystarczy kilka pociągnięć grotem po gąbce (zwilżonej oczywiście) i już jest OK.
Wszystkie połączenia lutowane zawsze u mnie polegają na tym, ze najpierw obie powierzchnie są dobrze pobielone. Jeśli lutuje kabel to on musi być CAŁY NA WSKROŚ nasiąknięty cyną.
Dopiero potem stykam obie powierzchnie, podgrzewam, cyna momentalnie się roztapia oblepia wszystko pięknie dookoła SAMA (siłami ... mmm... Adhezji? Chyba tak...)...
NIGDY mnie taki lut nie zawiódł. No po prostu nie ma bata żeby to puściło. Najprędzej z czasem urywają się kable przy samej cynie.
Na samej spoinie można by się wieszać.
Nigdy też nie wiedziałem jakiej cyny używam. Coś mi się tam majaczy, ze ta Sn60Pb40 to taka raczej dość typowa, ale nie wiem, jak słowo daję nie wiem.
Kupując cynę patrzę tylko na grubość drucika, i żeby była z kalafonią (to jest wtedy tak naprawdę rurka, a nie drucik, rurka wypełniona kalafonią).
Lutuję generalnie od gdzieś tak 30 lat (jak byłem gówniarzem, to kiedyś mnie zmęczyło ciągłe dopraszanie się u Ojca żeby mi przylutował kabelki do silniczka, bo co chwila mi się urywały i Dziadek kupił mi wtedy moją pierwszą lutownice transformatorową, którą nota bene mam do dziś - używam m.in. jako wycinarki gniazd pod serwa w EPP).
Więc... jak to jest? To doświadczenie które mam powoduje, że umiem lutować nie mając tych wszystkich bajerów o których piszesz, czy może mam tyle farta, że te luty mi się udają? Czy może ani jedno ani drugie, a tak naprawdę wcale nie umiem robić dobrych połączeń lutowanych i wyłącznie fartowi zawdzięczam, ze nigdy jeszcze nic mi nie puściło?
Pytam poważnie i pytam Ciebie jako profesjonaliste (bo sam bądź co bądź jestem amatorem).
Wiem, musiałbyś zobaczyć moje luty, żeby ocenić czy umiem - będziesz miał okazję pewnie niebawem

, ale póki co - co o tym myślisz?
Aha i jeszcze wracając do tego:
omcKrecik pisze:[...]
A te beczułki/baryłki...
Na pewno masz rację. Problem (wydaje mi się), że nawet w przypadku naprawdę porządnie (czytaj precyzyjnie) wykonanych beczułek, ich precyzja nie bardzo idzie w parze z warunkami w jakich one pracują (kurz, piach - nie ma bata, nie unikniesz tego).
Dlatego co do zasady w naszych zastosowaniach lepiej sprawdzają się złącza bardziej toporne.
A i jeszcze jedno.
O to zdjęcie Ci chodzi?

To nic takiego. Płyta docięta do kształtu głowy, trochę wosku, farby... No i szkoła charakteryzacji filmowej robiona kiedyś przez koleżankę

(taki tam rozrywkowy projekcik w firmie kiedyś robiliśmy - najfajniej było jak potem wieczorem przez miasto do domu wracałem z taką całkiem potężną pizdą pod okiem).
