Kącik Teorii Spiskowych

Na każdy temat. Byle kulturalnie...
Regulamin forum
Jakiekolwiek wulgaryzmy, obrażanie innych użytkowników i wszelkie inne działania sprzeczne z powszechnie przyjętymi normami społecznymi będę automatycznie eliminować posty, wątki a nawet autora.
Awatar użytkownika
omcKrecik
Maharadża Pendżabu
Posty: 1777
Rejestracja: 11-12-2016
Lokalizacja: Las niedaleko Pułtuska (to nie moja wina)
Podziękował: 217 razy
Podziękowano: 84 razy

Postautor: omcKrecik » 6 maja 2019, o 18:45

aikus pisze:...A rozwiązanie jest banalne! Po to, żeby np. taki krecik miał się czym podniecać.

Raczej pośmiać, także niestety uświadomić sobie skalę narodzin czegoś w rodzaju nowej religii.
A po co taki aikus założył ten temat ?
Rozwiązanie też jest proste...

https://www.youtube.com/watch?v=hsmpOcuxEG4
Pozdrowionka od... Andrzeja
Nie umiem latać tak jak Wy, ale się uczę.
W ogóle ciągle się uczę. Wszystkiego, czasem od nowa...
Awatar użytkownika
aikus
Jaskiniowiec
Posty: 15946
Rejestracja: 29-09-2014
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował: 1685 razy
Podziękowano: 1000 razy

Postautor: aikus » 6 maja 2019, o 19:48

omcKrecik pisze:
aikus pisze:...A rozwiązanie jest banalne! Po to, żeby np. taki krecik miał się czym podniecać.

Raczej pośmiać,


No nie wiem, nie wiem...

omcKrecik pisze:Przywitał Panów :) ,

ale aż się boi napisać... I w tym może też coś jest na rzeczy hmm
Jak to jest z tym twardym promieniowaniem kosmicznym poza pierwszą i drugą orbitą okołoziemską ? I jeszcze dalej ? Jest jakiś sposób na przeżycie tego, czy na chwilę obecną (i trochę lat wstecz ;) ) nie ma szans na wyjście cało z takiej wycieczki ?




omcKrecik pisze:Chopy, zwątpiłem i mam myśli samobójcze :masakra:
Wszystko przez to, że potrzebowałem ładnego zdjęcia Ziemi Matki z kosmosu. Kliknąłem parę razy tylko, łatwiutki temat...
Niestety, wyrobiony zgubny odruch czytania z automatu łyknął kilka komentarzy z pola ekranu... Nie dowierzyłem dekoderowi semantyki i przeczytałem jeszcze kilka, potem zobaczyłem ile tego jeszcze jest :masakra:
To plaga jakaś czy nowa choroba ? Pany, setki zjebów pierdolą na poważnie i z świętym przekonaniem o płaskiej Ziemi :shock: :o :masakra: I o tym, że Kosmos to ściema i makieta NASA !!! Na poważnie i z inwektywami, nie dla jaj !!!
Jakiś czas temu, tak rok czy trzy, chyba były jakieś odosobnione przypadki wycieku mózgu przez doopę, ale nie tyle co teraz !
Może i Apollo 11... to trochę cuś nie tak, ale płaska Ziemia to wada mózgu... To jest zarażliwe, że się tak rozprzestrzenia ??? :?



To mi nie brzmi jak opowiadanie kawału.

omcKrecik pisze:także niestety uświadomić sobie skalę narodzin czegoś w rodzaju nowej religii.


Primo: głupota to nie religia.
Secundo: jak już mówiłem - istniała od zawsze, istnieje i istnieć będzie. Nic nowego tu się nie narodziło.
A że akurat Krecik się właśnie pierwszy raz zetknął z nią w takiej formie - cóż...
Ten Twój las - podobnie jak moja jaskinia, ma wady i ma zalety.


omcKrecik pisze:A po co taki aikus założył ten temat ?


Z pobudek czysto osobistych.
Krecik generalnie żyje w lesie i światu nie wadzi, ale czasem mu się chyba ździebko wektory przestawiają, kompas wariuje... Nie wie chłopina co ma robić, więc włącza długie i dawaj głosić prawdę objawioną oraz upewniać się co do jej kształtu i rozmiaru.
Przychodzi wtedy na HT jak ten Ryszard do mnie, z dłońmi uwalonymi dżemem i ogłasza światu: "Mam stalagmity!!" (*)
A szokda, żeby sie tak miotał ... i tracił swą energię jak głupek, skoro przystaje raczej do mądrego.


omcKrecik pisze:Rozwiązanie też jest proste...

https://www.youtube.com/watch?v=hsmpOcuxEG4



Brawo!
I tak trzymać!



* A gdybyś się zastanawiał o co chodzi z tym Ryszardem i Dżemem to poniżej wyjaśnienie:
Źródło: nieistniejący już niestety (albo zamknięty) blog który kiedyś był pod adresem http://onlyverse.wordpress.com/pan-kazio/dzem/
Na szczęście stare dobre nawyki kazały zrobić kopię jak tylko go przeczytałem.
Dziś tekst w sieci zdaje się nie jest już dostępny i autor z jakiegoś powodu zadbał o to, żeby tak było.
Szkoda.
No ale... odwieczna prawda interneetowa głosi, że co raz trafi do Internetu - zostaje tam na zawsze.
Wie o tym Kamil Durczok, wie o tym wielu ludzi, Ci którzy nie wiedzą - prędzej czy później się dowiedzą.

Miłego czytania!






6/25/13 Dżem. | onlyverse
onlyverse.wordpress.com/pan-kazio/dzem/ 1/8
. . onlyverse . .
jedynie słuszny system
Dżem.
Dzień zapowiadał się znakomicie. Była co prawda niedziela, skażona nieuchronnym zbliżaniem się
poniedziałku, ale pogoda była słoneczna i bezwietrzna, więc zaplanowałem sobie, że spędzę
przemiłe popołudnie w parku, pooglądam beztrosko pluskające w sztucznym stawie łabędzie,
powypatruję pąków na drzewach, w końcu wiosna, słowem – relaks, spokój, odpoczynek… Ale
ponieważ było jeszcze trochę za wcześnie, żeby wychodzić, włączyłem telewizor i poszedłem do
kuchni zrobić sobie drugie śniadanie.
Dźwięki dochodzące z salonu zaniepokoiły mnie.
- Chwalmy Pana! – wydało mi się, że usłyszałem. I za chwilę:
- Wszyscyśmy grzeszni! Ogień piekielny czeka nas za każdy występny uczynek!
Oto kolejny minus niedzieli. Niechcący trafiłem na jakiś program z telewizyjnym kaznodzieją. Nie
chciało mi się wierzyć, że w dobie internetu, telewizji kablowej i 150 lat po Darwinie ktoś jeszcze
daje się na to nabierać, jednak skoro interes się kręcił, musiałem się mylić. Zresztą, cóż mnie to
obchodzi. Każdy ma jakiegoś bzika, najwyraźniej. Skupiłem się z powrotem na smarowaniu
kromek dżemem i mój umysł leniwie wrócił na przyjemniejsze tory. Taak, najpierw pójdę w stronę
palmiarni, tam siądę sobie na kwadrans, potem może obejdę staw, posłucham szumu drzew… Na
wszelki wypadek wezmę parasol, pomyślałem, niby pogoda bez zarzutu, ale kto wie, te majowe
burze pojawiają się całkiem znienacka…
Nagle usłyszałem głośny łomot. Dwa uderzenia: BUM! BUM! Zupełnie, jakby ktoś wpadł na moje
drzwi frontowe. “Może to przez przypadek” – pomyślałem bez większej nadziei. I faktycznie, za
ułamek sekundy łomot powtórzył się. Westchnąłem, odłożyłem nóż, wytarłem ręce i ruszyłem na
spotkanie z nieznanym.
Przez wizjer w drzwiach frontowych zobaczyłem mojego sąsiada, Ryszarda, stojącego na
korytarzu. Ryszard to prosty człowiek, nieco naiwny, ale przecież sąsiad więc czasem pożyczam
mu cukier lub nakierowywuję jego słabą psychikę na tory rozsądku po tym, jak raz po raz jest
wykolejana przez agresywne artykuły w pismach dla kobiet, które Ryszard czytuje. Wyglądało na
to, że i tym razem może to być taka sprawa. Raz jeszcze przytknąłem kontrolnie oko do wizjera,
żeby spojrzeć na postać Ryszarda przed otwarciem drzwi i w tym samym momencie jego głowa
zaczęła się raptownie zwiększać, w ułamku sekundy wypełniła cały wizjer i usłyszałem łomot:
BUM! Drzwi szarpnęło i poczułem silne uderzenie w nos.
Z jakichś nieznanych mi powodów mój sąsiad uznał, że zamiast normalnie zapukać lub
zadzwonić, będzie walił swoim pustym łbem w moje zwykłe, niewzmocnione drzwi. Zakląłem pod
obolałym nosem i szybko otworzyłem drzwi, żeby wyładować swój gniew na tym cymbale, co było
błędem, bo, jak sobie poniewczasie przypomniałem, Ryszard zawsze puka dwa razy.
Poczułem uderzenie w klatkę piersiową, straciłem równowagę i wpadliśmy razem na stojący w
przedpokoju stojak na parasole. Usłyszałem nieprzyjemny chrzęst i przez krótki, straszny moment
pomyślałem, że strzelił mi kręgosłup i od tej chwili będę do końca życia poruszał się na wózku
(“Pozwę do sądu tego idiotę i wszystkie pisma dla gospodyń domowych, które robią mu sieczkę z
resztek mózgu!” – błysnęło mi w głowie). Zaraz uświadomiłem sobie jednak, że to tylko parasol, z
którym miałem zamiar przechadzać się po parku. Jeśli chwilę wcześniej byłem na tego gamonia
tylko trochę zirytowany, tak teraz zacząłem gorączkowo zastanawiać się czy mam w domu jakieś
narzędzie, którym mógłbym go ubić, czy też będę musiał zrobić to gołymi rękami. Nóż do ryb?
Tłuczek do mięsa? Rura od odkurzacza?…
- Wybacz mi – powiedział Ryszard i zaczął nieporadnie gramolić się z podłogi.
Wtedy zrozumiałem, że sytuacja jest poważna. Gdyby Ryszard zaczął się głupkowato śmiać i
przepraszać mnie, jąkając się z zażenowania, uznałbym, że wszystko w normie i jest to tylko
kolejna chwilowa mania, która przejdzie jak przyszła. Ale nie, minę miał poważną, a to co
powiedział zaraz potem przeraziło mnie.
- Nie chciałem cię skrzywdzić, bracie.
Zaniemówiłem. Może powinienem wezwać policję? Albo zadzwonić do pobliskiej bazy lotnictwa
wojskowego i podać współrzędne naszego bloku jako celu do precyzyjnego, profilaktycznego
bombardowania? I kiedy wydawało mi się, że gorzej już być nie może, zauważyłem, że Ryszard
wstaje nie używając rąk, dlatego robi to tak nieporadnie. Ręce miał rozpostarte na boki, lekko
ugięte w łokciach, a na dłoniach widać było jakieś czerwonawe plamy. Do tego był bez butów, a na
jego bosych stopach też było coś czerwonego.
Podniosłem się z resztek stojaka na parasole i utkwiłem zimny wzrok w Ryszardzie, który stał nieco
skosem do mnie, bo z tymi rozłożonymi rękami nie był w stanie zmieścić się w moim wąskim
przedpokoju.
- Co ty wyprawiasz! – ryknąłem mu prosto w twarz. Przez chwilę nie było żadnej reakcji, potem
Ryszard wzniósł oczy do góry, jego twarz przybrała dziwny wyraz, tak jakby coś ukłuło go w
tyłek i miał zamiar powiedzieć zdumione “Uuu!”, ale zamiast tego powiedział:
- Czy nie widzisz? Mam stalagmity!
To było dosyć nieoczekiwane. Przez chwilę pomyślałem, że skoro w jego mieszkaniu wyrosły
stalagmity, to z mojej piwnicy w ogóle nie ma co zbierać, bo była dokładnie w tym samym pionie.
A przecież dopiero co kupiłem sobie nowy rower! Przed oczami wyobraźni pojawiła mi się wizja
groteskowo powyginanej ramy oplatającej nagle wyrosłe twory skalne. Potem pomyślałem, że
może stąd rany na stopach i dłoniach Ryszarda – wszedł po ciemku na stalagmity gdy szedł w
nocy do kuchni, żeby rozrzucić troszkę okruszków domowym skrzatom (to tak na szczęście,
dawny zwyczaj przodków, jak napisano niedawno w “Najlepszej Gospodyni” – a potem dziwił się,
skąd tyle mrówek). A potem doszedłem do wnisoku, że to wszystko nie może być prawdą, bo
przecież Ryszard nawet nie zna takiego słowa jak “stalagmity”.
- Czy mogę zobaczyć twoje dłonie? – zapytałem. Ryszard w milczeniu wyciągnął przed siebie ręce i
znowu wywrócił oczami w kierunku sufitu. Trochę jak baba, pomyślałem. Może te pisma mają
faktycznie za duży wpływ na Ryszarda. Skupiłem wzrok na jego dłoniach i dotknąłem palcem
czerwonej mazi. Nie zareagował. Nie zauważyłem żadnej rany, tylko czerwone, kleiste coś, co na
pewno nie było krwią. Wziąłem palec do ust i skosztowałem.
- Czy rozbiłeś słoik dżemu truskawkowego i przyszedłeś pozyczyć ode mnie? – zapytałem z
nadzieją, chwytając się tej rozpaczliwej próby racjonalizacji tej absurdalnej sytuacji jak tonący
brzytwy. – Mam trochę malinowego, jakby co.
- To stalagmity! – ryknął mi Ryszard prosto w twarz.
- A wsadź je sobie ośle! – krzyknąłem tracąc panowanie nad sobą. Chwyciłem Ryszarda za ręce i
wypchnąłem go za drzwi. – I nie przychodź do mnie przed drugim śniadaniem! – rzuciłem jeszcze,
po czym zatrzasnąłem drzwi i wyszedłem szybko do kuchni, oczekując odgłosu walenia głową w
drzwi. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wykonałem kilka głębokich oddechów, pokręciłem ze
zrezygnowaniem głową i wróciłem do przerwanej czynności smarowania kromek. Choć jakoś
przeszła mi ochota na dżem. Westchnąłem ciężko nad losem mieszkańca bloku, skazanego na zbyt
bliskie kontakty z obcymi mu i niedostosowanymi do życia osobnikami, wziąłem kubek z herbatą
do ręki i przeniosłem się do salonu. Usiadłem na fotelu, wyciągnąłem nogi i zacząłem bezwiednie
szukać wzrokiem pilota.
- Chwalmy Pana! – rozdarł się znienacka telewizor.
Ano tak, rzeczywiście, z tego wszystkiego zapomniałem, że dość pechowo miałem włączony
program do indoktrynacji zwiotczałych mózgów dewotek i drenażu ich niezbyt głębokich kieszeni.
Gdzie ten pilot? Schyliłem się i zajrzałem pod stolik.
- Bądźmy świadkami Jego chwały! Oto moc boska objawia się kolejny raz tylko na kanale “Bóg w
dom”!
Z telewizora dobiegły mnie jakieś piski zachwytu i głośne “ochy” i “achy”. Zaprzestałem więc na
chwilę poszukiwań i zerknąłem na ekran.
Na pierwszym planie zobaczyłem ubranego w nieskazitelnie biały garnitur i błyskającego
oślepiająco białymi zębami faceta z mikrofonem w kształcie krzyża w ręce, który miotał się po
scenie ozdobionej świecami gromnicznymi i sztucznymi witrażami, przybierał dramatyczne pozy i
co chwila zarzucał swoją czarną, kręconą grzywką, która wygladała na przeszczep. Z jakiegoś
powodu wydał mi się dziwnie znajomy, choć nie potrafiłem skojarzyć skąd. Za nim, nieco w głębi
sceny, stała jakaś młoda kobieta, skąpo ubrana, z rozpostartymi dłońmi na których było widać
jakieś czerwone plamy. Wtedy doznałem olśnienia.
- Stygmaty! – zawołałem i pacnąłem się ręką w czoło.
- Alleluja! – odpowiedział mi radośnie telewizor.
- Ten osioł musiał to oglądać od rana! – rzuciłem na głos pustemu pokojowi.
- Moje dzieci, to cud! – odpowiedział sarkastycznie kaznodzieja.
- Gdzie ten cholerny pilot? – mruknąłem pod nosem.
- …w Królestwie Niebieskim! – podpowiedział optymistycznie telewizor, ale to nie była prawda, bo
pilot był pod fotelem i szybko wyłączyłem bezczelne pudło zanim spróbowało się znowu
wymądrzyć.
Więc wszystko jasne. Biedny głupek został wciagnięty w religijny fanatyzm. Dodaj do tego dżem
truskawkowy i nieszczęście gotowe. Może do wieczora mu przejdzie, pomyślałem. Przejrzy gazetę,
trafi na horoskop i zniweluje jedną brednię drugą brednią, co pozwoli mu zasnąć z pustą głową, jak
zawsze. Tak sobie to tłumaczyłem, choć trochę niesprawiedliwie, bo Ryszard, choć niezbyt lotny, to
nie był aż takim kretynem, żeby uwierzyć, że jest stygmatykiem tylko dlatego, że ubabrał się
dżemem. Coś tu nie pasowało, gdyby się nad tym głębiej zastanowić, ale widoczny z mojego okna
skrawek błękitnego nieba przypomniał mi o moich planach na tą słoneczną niedzielę i
uporządkowałem swoje priorytety – najpierw spacerek, a wieczorem zajrzę do Ryszarda i upewnię
się, że wszystko jest z nim w porządku.
Uspokoiwszy w ten sposób swoje sumienie dokończyłem herbatę, umyłem zabrudzone jeszcze
dżemem ręce, ubrałem się, sięgnąłem po parasol, który okazał się być połamanym strzępem a nie
parasolem, zakląłem pod nosem i wyszedłem z domu.
Pogoda była jak marzenie. Niebo bezchmurne, delikatny wiaterek łagodził promienie słońca a
ptaki wesoło świergotały w koronach drzew. W parku nie było nawet zbyt tłoczno, może część
ludzi była jeszcze w kościele, trudno powiedzieć, tak czy inaczej nie było na co narzekać. Kupiłem
sobie gofra z bitą śmietaną, bo innych z jakiegoś powodu nie mieli, zresztą i tak nie miałem ochoty
na gofra z dżemem po tym wszystkim, po czym usiadłem na chwilkę pod palmiarnią.
Powinienem był być bardziej czujny. Ten brak dżemu w budce z goframi – to przecież nie mógł
być przypadek. Ale wtedy nie zwróciłem uwagi na tą niezwykłą okoliczność, dokończyłem swojego
gofra i ruszyłem spacerowym krokiem w stronę stawu.
W miarę zbliżania się do centrum parku, gdzie znajdował się staw, główna atrakcja naszej miejskiej
oazy zieleni, wzrastało natężenie jakiegoś szumu, który wkrótce zidentyfikowałem jako odgłos
rozentuzjazmowanego tłumu. Gdy doszedłem w pobliże stawu okazało się, że na brzegu zebrało
się sporo ludzi. Coś pokrzykiwali, wymachiwali rękami, niektórzy klęczeli, a co chwilę któryś
wskazywał na coś na środku stawu. Przepchałem się przez zbity tłum i gdy w końcu stanąłem na
brzegu zobaczyłem, co było powodem sensacji.
Po tafli stawu spacerował Ryszard.
Przez chwilę nie wierzyłem własnym oczom. Szedł zupełnie swobodnie, jakby zamyślony, nie do
końca świadomy tego, co się dzieje, co jakiś przystawał i rozglądał się, speszony tłumami, które
obstawiły każdy widoczny brzeg, jakby nie wiedział którędy opuścić staw.
- Ryszard! Tutaj! – krzyknąłem. Zobaczył mnie, pomachał ręką i skierował w moją stronę. Gdy
zbliżył się na odległość kilkunastu metrów od brzegu stanął, niezdecydowany, i utkwił we mnie
swoje krowie oczy z niemym pytaniem: “i co dalej?”.
Na brzegu, wokół mnie, były ze dwie setki ludzi. Krzyczeli, wiwatowali, płakali, wyglądało na to,
że histeria przybiera na sile. Niektórzy próbowali wchodzić do wody, może spodziewając się, że im
też uda się ta sama sztuczka co Ryszardowi, ale nic z tego, broczyli w zimnej wodzie po kolana
albo wracali zaraz na brzeg, zdezorientowani i przemoczeni. Z twarzy Ryszarda zniknął ten
poranny wyraz świętoszkowatości, co dawało nadzieję na nawiązanie kontaktu.
- Co ty durniu wyprawiasz?! – zawołałem do niego rozpaczliwie.
Ryszard zdołał tylko rozłożyć ręce w geście “nie mam zielonego pojęcia”, a ja pojąłem, że
popełniłem duży błąd zwracając się w tak bezpośredni sposób do mojego sąsiada, bo po moich
słowach po tłumie przeszedł pomruk niezadowolenia, a zaraz potem zapadła martwa cisza. I tak
staliśmy, ja czując się, jakbym właśnie w Mekce podał lewą rękę Mahometowi, tłum wokół mnie
jakby gęstniejący, ważący w którą stronę puścić cugle szaleństwa i Ryszard stojący na wodzie jak
ta dupeńka wołowa, zupełnie pozbawiony inicjatywy, zastygły w tej swojej pozie z rozłożonymi
rękami. I w końcu nastąpiło nieuniknione. Tłum dodał dwa do dwóch, wyszło mu pięć i jakiś wielki
facet, stojący zdecydowanie zbyt blisko mnie, ryknął jak ranny niedźwiedź:
- Bluźnierca!
I zaraz obok niego jakaś kobiecina:
- Łobraził świntego!
W normalnej sytuacji pewno miałbym ubaw po pachy, gdyby ktoś tak nazwał Ryszarda, ale
poczułem, że tłum za moimi plecami zaczął wykonywać jakieś ruchy w moją stronę. Nie tracąc
czasu na oglądanie się za siebie ruszyłem biegiem, przestraszony jak wszyscy diabli, w jedyną
stronę gdzie nie było oszalałego najwyraźniej tłumu – w stronę Ryszarda.
- Gonić go! Atakuje proroka! – usłyszałem za sobą i zdążyłem jeszcze tylko pomyśleć, że z moją
naprawdę nędzną żabką prędzej się utopię niż przepłynę staw, kiedy stało się coś zupełnie
nieoczekiwanego. Zamiast wpaść jak rozpędzony hipopotam do stawu, bryzgając wodą na
wszyskie strony, zacząłem biec po powierzchni. Nie byłem na to przygotowany, potknąłem się o
własne nogi i mało nie upadłem, ale jakoś zachowałem pęd i podpierając się rękami dobiegłem do
Ryszarda. W umyśle kłębiły mi się dziesiątki dzikich myśli i setki pytań, jakie chciałem zadać
Ryszardowi, najlepiej wszystkie naraz, ale ten stał jak słup soli, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w
dali. Wyglądało na to, że się ze stresu wyłączył. Nie było na to czasu.
- Ryszard! – krzyknąłem mu prosto do ucha. Brak reakcji. Za plecami usłyszałem plusk. To akolici
płyną po mnie, pomyślałem. Niewiele myśląc trzasnąłem Ryszarda z otwartej dłoni w twarz.
Ocknął się i spojrzał na mnie, zaskoczony.
- Bije proroka! To diabeł wcielony! – dobiegło mnie z brzegu.
- Ryszard, co się dzieje?! – syknąłem mu do ucha.
Ryszard spojrzał na mnie uważnie i powiedział po prostu:
- Masz dżem na czole.
Nie mogłem nawet dobrze zastanowić się nad tą enigmatyczną odpowiedzią, bo w tym samym
momencie poczułem, że coś mnie łapie za kostkę. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że pierwszy z
akolitów, wysportowany, młody chłopak, dopłynął do nas i usiłuje wciągnąć mnie do wody. Nie
jestem pewien, jak to według niego miało zadziałać, skoro z jakichś powodów woda stała się dla
mnie twarda jak skała, na wszelki wypadek wyrwałem się jednak z jego uścisku i nacisnąłem
butem na jego głowę, zeby na chwilę schować ją pod powierzchnią i wybić z niej głupie pomysły.
W tym momencie Ryszard, patrzący na brzeg ponad moim ramieniem, zrobił wielkie oczy i
krzyknął:
- On ma broń! – a ja usłyszałem charakterystyczny szczęk odbezpieczanego zamka.
- Spadamy! – rzuciłem, ale niepotrzebnie, bo Ryszard już gnał przed siebie po wodzie w stronę
przeciwległego brzegu stawu. Pobiegłem za nim, uważając, żeby nie potknąć się o fale wzbudzone
przez ścigających mnie pływaków, a także zastanawiając się czy naprawdę ryzykowaliby
ustrzelenie swojego nowego świętego celując do mnie z pistoletu. Usłyszałem jeszcze “Goni
proroka!”, a potem powietrze rozdarł głośny huk i coś przemknęło ze świstem zaraz koło mojego
ucha. Może myślą, że prawdziwego świętego kule się nie imają, pomyślałem i obejrzałem się za
siebie w biegu by ocenić sytuację. Zaraz potem potknąłem się o jakiegoś łabędzia, który
najwyraźniej nie spodziewał się takiego ataku na środku stawu. Wyrżnąłem bokiem w twarde
lustro wody i potłukłem się dotkliwie, ale zaraz wstałem i zobaczyłem, że Ryszard znalazł jakieś
rosnące zaraz przy brzegu krzaki i machał do mnie nerwowo. Szybko pobiegłem do niego i
daliśmy nura w zielony gąszcz. Przemykając od krzaka do drzewa, od budki z lodami do namiotu
z kiełbaskami, jak ścigani przestępcy, ostatecznie wydostaliśmy się niezauważeni z parku.
Do naszego bloku dotarliśmy bez większych przygód, jeśli nie liczyć tego, że Ryszard nieopatrznie
zamienił wodę w chłodnicy autobusu, którym jechaliśmy, w wino, co spowodowało awarię, a ja
bezwiednie przywróciłem wzrok jakiemuś niewidomemu, który minął nas na chodniku ze swoim
psem-przewodnikiem. To drugie o mały włos nie skończyło się tragedią, bo szalony ze szczęścia
starszy człowiek wbiegł prosto na pełną samochodów ulicę, zupełnie nie patrząc.
W końcu jednak dotarliśmy szczęśliwie do mojego mieszkania. Otworzyłem drzwi, wpuściłem
Ryszarda, rozejrzałem się uważnie czy na klatce schodowej nie zaczaił się jakiś akolita, zamknąłem
drzwi na klucz i powiedziałem:
- Od początku, bardzo cię proszę.
Ryszard zwalił się ciężko na fotel, zaraz zerwał się na nogi, zaczerwienił, podał mi zgniecionego
pilota, usiadł ostrożnie z powrotem i zaczął:
- Wszystko przez ten program w telewizji. Coś we mnie wstąpiło. Ten kaznodzieja… Zupełnie
jakby mówił właśnie do mnie… Tylko do mnie… On mówił, że Bóg jest wszędzie, we wszystkim…
Ja akurat śniadanie sobie robiłem, bułki z dżemem. I wtedy on, zupełnie jakby mnie widział,
powiedział: “Nawet w dżemie”.
- Nawet w dżemie – powtórzyłem automatycznie z niedowierzaniem.
- Tak! I wtedy poczułem… że mam jakoś tak mokro w pantoflach. Zdjąłem skarpetki, a tam był
dżem! I na moich rękach też! I wtedy w telewizorze zobaczyłem kogoś takiego jak ja, też z dżemem
na dłoniach i stopach! Stalagmityka!
- Stygmatyka – poprawiłem bezwiednie.
- I chyba uwierzyłem, że wstąpił we mnie Duch Święty – zakończył Ryszard wstydliwie.
- Więc poszedłeś do mnie, natchniony, tylko dlaczego waliłeś łbem po moich drzwiach? –
zapytałem.
- Nie chciałem naruszyć dowodów.
- I co potem?
- Gdy mnie wyrzuciłeś ochłonąłem trochę, wydało mi się to jakieś bez sensu, umyłem się i
poszedłem do parku, żeby na spokojnie wszystko przemyśleć. W końcu doszedłem do wniosku, że
chyba dałem się, jakby, eee…
- Zasugerować – zasugerowałem.
- No, ale wtedy właśnie wpadłem na kalekę na wózku, takiego bez nóg, znaczy nie zauważyłem
go, zresztą niektórzy to jeżdżą jak wariaci, no i oparłem się o niego żeby się nie przewrócić i
wtedy… – Ryszard przełknął ślinę i spojrzał na mnie rozpaczliwie, a w jego oczach widać było
strach i obrzydzenie – wtedy stało się coś strasznego: odrosły mu nogi!
To musiał być paskudny widok, pomyślałem.
- Tłum zaczął mnie gonić, spanikowałem, przez przypadek wpadłem do stawu… Czy na staw…
No i potem tak łaziłem po tym stawie i nie wiedziałem co dalej, aż spotkałem ciebie.
Zapadła cisza. Obydwaj utonęliśmy w czarnych myślach, rozważając nieprzewidywalność
ludzkiego losu.
- Jeżeli mamy wybrnąć z tej sytuacji, będziemy potrzebować dżemu – powiedziałem w końcu.
- Sądzisz, że to się zużywa? – zdziwił się Ryszard.
- Może to głupio zabrzmi, ale od pięciu minut próbuję ożywić tą martwą muchę, tam, pod oknem, i
nie wychodzi.
Ryszard spojrzał we wskazanym kierunku, zrobił głupią minę i mucha zerwała się nagle do lotu jak
szalona. Zapewne w szoku po wyrwaniu jej z muszego nieba lub piekła, rzuciła się na pełnym
gazie na lampę, odbiła, wpadła w firankę, uderzyła w ścianę, na moment siadła na stole i wtedy
zabiłem ją gazetą.
- Hej! – oburzył się Ryszard.
- To nienaturalne – powiedziałem. Pomyślałem chwilę i dodałem – Miałeś więcej kontaktu z
dżemem. A może też truskawkowy dłużej trzyma niż malinowy. Musimy to sprawdzić.
* * *
Po paru godzinach i wielu eksperymentach wiedzieliśmy już mniej więcej na czym stoimy.
Sytuacja rysowała się kiepsko.
Przede wszystkim skończył się dżem. Próby zakupu kontrolowanego o mało co nie skończyły się
linczem – o ile ja już na początku byłem postrzegany jako diabelski pomiot, tak Ryszard stał się
obiektem ataku tych, którzy uznali go za fałszywego proroka. Jakoś udało nam się umknąć
wykorzystując resztki mocy na klasyczny trik z pomnażaniem żywności, tworząc barykady ze
wszystkiego co było pod ręką, jak worki ziemniaków i dynie, czy nawet banany i śledzie, które nie
nadawały się na barykady ale za to dezorganizowały pościg w dość slapstickowy sposób. Przy
okazji wyszło na jaw, że zakres sztuczek oferowany przez Dżemowego Ducha Świętego, jak go w
myślach nazwałem, jest ograniczony i na przykład stary trik rycerzy Jedi oszukujący umysły (“To
nie są droidy, których szukacie”) zupełnie nie zadziałał. Może potrzebny byłby inny przetwór
owocowy. Tak czy inaczej okazało się, że jedna łyżka stołowa dżemu starczała na jakąś godzinę
cudów, po uprzednim wtarciu w ciało, pod warunkiem, że nie był to dżem z kawałkami owoców,
jak mój malinowy. Wtedy czas działania skracał się o połowę. Zresztą nie miało to większego
znaczenia, bo w całym mieście nagle skończył się dżem.
To nie mógł być przypadek. To wyglądało na część większego planu i długo nie bylismy w stanie
zrozumieć o co chodziło, aż wreszcie olśniło nas.
- Ryszard – powiedziałem – dwie rzeczy w całej tej historii nie dają mi spokoju. Po pierwsze: ten
kaznodzieja z telewizji z kimś mi się cały czas kojarzy.
- Hmm – Ryszard zrobił minę, jakby udawał, że myśli.
- Po drugie: skąd do cholery miałeś dżem w skarpetkach?
Ryszard nic nie powiedział. Podrapał się w głowę, spojrzał tępo na frędzle na dywanie i rzucił:
- Te włosy kaznodziei to musiały być przeszczepy. Te nad czołem.
- Ciekawe jak by bez nich wyglądał – mruknąłem i wtedy już wiedzieliśmy wszystko.
Bez nich kaznodzieja wyglądałby zupełnie jak nasz dozorca z bloku, pan Kazio.
* * *
Byliśmy zmuszeni opuścić miasto. To był chyba główny cel tego misternie uknutego planu. Nasz
dozorca zawsze nas nie cierpiał…
Ludzie wszędzie nas rozpoznawali. A dżemu nie dało się nigdzie zdobyć. Ktoś zablokował
dostawy. Oczywiście jasne już było dla nas, kto.
To dozorca musiał zakraść się w nocy do mieszkania Ryszarda i wpuścić mu dżem w skarpetki.
Przecież miał klucze do drzwi. Potem wystarczyło nadać w osiedlowej sieci kablowej ten sam
program na wszystkich kanałach i poczekać, aż sami się wkopiemy. Musiał mieć też podgląd na
nasze kuchnie, żeby wiedzieć, czy robimy sobie kromki z dżemem na śniadanie. Ryszard, jako ten,
któremu łatwo wszystko wmówić, był łatwym celem. I pociągnął mnie za sobą.
W jaki sposób pan Kazio posiadł tajemną wiedzę na temat rzeczy nadprzyrodzonych – trudno
dociec. Choć pamiętam, że chwalił się kiedyś wycieczką do Ziemi Świętej. Chyba nawet
sponsorowaną przez pobliski Zakład Przetwórstwa Warzyw i Owoców…
Wszystko ma swoją cenę. Po ucieczce z miasta całkiem nieźle się urządziliśmy, przynajmniej na
początku. Wykorzystując ogólną dostępność dżemu i nasze nowo nabyte zdolności, szybko
dorobiliśmy się fortuny na różnych loteriach i grze na giełdzie. Chwile nieuwagi kosztowały nas
jednak wiele.
Ryszard został całkowicie sparaliżowany na basenie. Nie zauważył, że ktoś kapnął mu marmoladę
na slipki i prawie zabił się, gdy rąbnął głową o taflę wody po skoku z trampoliny. Ja tego samego
dnia padłem ofiarą wypadku samochodowego, w którym straciłem obie nogi i władzę w rękach.
Wracając taksówką do domu zauważyłem, że kończył mi się słonecznik, pomnożyłem więc jedno
ziarenko stukrotnie, ale zrobiłem to tak nieudolnie, że cud zadziałał także na balona z gumy do
żucia, którego akurat zrobił taksówkarz. Sto balonów pękło naraz, zalepiając mu kompletnie twarz
i wjechaliśmy pod ciężarówkę. Czy to wszystko przypadek? Czy ktoś się za tymi wypadkami krył?
… Cała nasza fortuna poszła na drogie operacje i
kliniki. Leżymy teraz z
Ryszardem w
jednym
pokoju w ośrodku rehabilitacyjnym. Wspominamy stare, dobre czasy, czasem kłócimy się, zwykle
jednak czas upływa w miłej atmosferze nadziei i oczekiwania.
Niestety, na śniadanie wciąż jest tylko owsianka.
Dublin 24.03.2007.




Odpowiedzi: 4 to “Dżem.”
1. Genialne :D
Anonim said this on Luty 20, 2008 @ 2:01 pm | Odpowiedz
2. nasze spotkanie skłoniło mnie do odopania dementii i kruków oraz zawitania na strone
marcina… i tak po nitce do kłębka
no cóż dopiero wyrżniecie głową o biurko mnie uspokoiło (tzn śmiałam się- rozbawiło mnie
opowiadanie(żeby nie było niedomówień)) kot popatrzył na mnie z odrazą wymieszaną z
pogardą
koralina co ma kota od stalina said this on Listopad 14, 2008 @ 7:11 pm | Odpowiedz
6/25/13 Dżem. | onlyverse
onlyverse.wordpress.com/pan-kazio/dzem/ 8/8
3. Twój blog to czarny diament. Masz nieprawdopodobny talent. Zazdrość mnie skręca, ale co
mam zrobić. Cześć!
Pistacjowy Kosmita said this on Marzec 19, 2009 @ 2:26 pm | Odpowiedz
4. Bardzo dziękuję za miłe słowa w imieniu Ryszarda.
Kub said this on Marzec 19, 2009 @ 10:10 pm | Odpowiedz
Blog na WordPress.com. Motyw: ChaoticSoul. Autor motywu: Bryan Veloso.
Awatar użytkownika
Don Mirson
Ja tu tylko sprzątam
Posty: 19686
Rejestracja: 11-05-2010
Lokalizacja: Wawa
Podziękował: 1767 razy
Podziękowano: 918 razy

Postautor: Don Mirson » 6 maja 2019, o 20:14

Wy tu pierdu pierdu a ja dzisiaj nie usnę przez te insektoidy...

Obrazek
Awatar użytkownika
omcKrecik
Maharadża Pendżabu
Posty: 1777
Rejestracja: 11-12-2016
Lokalizacja: Las niedaleko Pułtuska (to nie moja wina)
Podziękował: 217 razy
Podziękowano: 84 razy

Postautor: omcKrecik » 7 maja 2019, o 01:42

"My" to nie...
Nie słyszałem o insektoidach... Co to są ?
Ale tak na wszelki słuczaj, to tu masz antidotum na takie i tym podobne: https://www.youtube.com/watch?v=T1vW8YDDCSc
Chociaż Tobie to chyba najmniej tu potrzebne... ;)
Pozdrowionka od... Andrzeja
Nie umiem latać tak jak Wy, ale się uczę.
W ogóle ciągle się uczę. Wszystkiego, czasem od nowa...
wtrw2
Pierwsze koty za płoty...
Posty: 26
Rejestracja: 02-03-2015
Podziękowano: 1 raz

Postautor: wtrw2 » 7 maja 2019, o 12:19

Usłyszały coś o dżemie to przylazły. Normalna sprawa z tymi insektoidami.
Awatar użytkownika
omcKrecik
Maharadża Pendżabu
Posty: 1777
Rejestracja: 11-12-2016
Lokalizacja: Las niedaleko Pułtuska (to nie moja wina)
Podziękował: 217 razy
Podziękowano: 84 razy

Postautor: omcKrecik » 7 maja 2019, o 16:37

Znaczy inteligentne są ?
Mirek, wyspałeś się ? Już Ci się nie dziwię, wszystko możliwe... To może być cyberatak Obcych :?
Do mnie chyba nie dopełzną, leśne mrówki je przemielą :mrgreen:
Pozdrowionka od... Andrzeja
Nie umiem latać tak jak Wy, ale się uczę.
W ogóle ciągle się uczę. Wszystkiego, czasem od nowa...

Wróć do „Brudnopis”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: szymonstempien i 12 gości

cron