Dziękuję... za słowa uznania... Nie zgadzam się natomiast z faktem, że ten numer jest jakoś specjalnie ambitny:) On jest ambitny emocjonalnie - tak... i o to chodziło. Maciek zasłużył. Mało kto zostawia po sobie taki ślad...
Natomiast technicznie/muzycznie wiele rzeczy tu by można było jeszcze zmienić i poprawić - wszyscy o tym wiedzieliśmy, ale .... tu pojawił się aspekt CZASU. To MUSIAŁO powstać wtedy... i tak powstało dość późno a in później tym gorzej... Ostatecznym triggerem do tego, żeby nie czekać była wiadomość, że nie żyje Andrzej Nowak - Twórca i założyciel TSA.
Pamietam, jak się o tym dowiedzieliśmy... Żora powiedział wtedy "Marek... Nie nadążamy za tą ździrą z kosą... Nie czekajmy! Publikuj!"
... i na tym stanęło.
...
...
...
Też mam w swojej "karierze" kilka... co najmniej dwa projekty, które rozsypały się wyłącznie z powodu takiego, że zabrakło pary wśród ludzi którzy byli ich współtwórcami.
Blueprint - 12 utworów, praktycznie byliśmy gotowi żeby pójść do studia. Gitarzysta powiedział, że kończy z graniem. Basista powiedział, że jak gitarz kończy to on też.
Zostałem sam z Wokalistką.
Szukaliśmy muzyków studyjnych... ile można robiliśmy sami.
Ślady bębnów do tej pory mam gdzieś skitrane, namagnesowane, gotowe do masteringu.
W końcu i nam skończyła się para - nikt nie jest z kamienia.
Kolejny projekt był już ciągnięty mentalnie przez kogoś innego, gościa młodszego ode mnie o takie zniechęcające doświadczenia. Ten projekt trwa, ale w mrzonki, że pójdziemy do studia i nagramy płytę chyba nikt już nie wierzy. Nawet nie jest mi z tego powodu jakoś szczególnie smutno, ot pogodziłem się z ogólnym stanem rzeczy....
.... choć nawet dziś w nocy śnił mi się koncert, który grałem tak jak ponad 20 lat temu... dla przyjaciół, w małej ciasnej kafejce... około 100 gości... przyjemny kameralny klimat.
Miałem bębny pozestawiane na jakichś konstrukcjach budowlanych... bo poskładane z kilku różnych zestawów... ale nikomu to nie przeszkadzało.
...
Właśnie, zahaczyłeś o kolejny bardzo ciekawy aspekt wspominając o tych klawiszach... ogólnie o sprzęcie. Drogim, z najwyższej półki.
To jest kolejny .... czynnik, który może wpływać mocno zniechęcająco.
Bo wiadomo, że nikt pieniędzmi nie sra, (a Ci którzy srają przeważnie mają w dupie muzykę)...
Dlatego, ja już dawno, jeszcze zanim to zaczęło być jakkolwiek modne, szedłem w kierunku low-endu.
Mieć byle co i wyciskać z tego 120% możliwości, albo więcej.
Tak wyglądał mój pierwszy poważny zespół, ten z którym graliśmy właśnie te koncerty o których wspomniałem.
Graliśmy na "piecach" zrobionych ze zwykłych wzmacniaczy audio. Gitarz był elektronikiem, więc fuzza zrobił sobie sam.
... i tak dalej.
To się da, wiedziałem to już wtedy, mimo, że wtedy low-end w porównaniu z tym co teraz każdy ma na wyciągnięcie ręki to jest po prostu przepaść.
Jak sobie przypomne nagrywanie sesji na kaseciakach... potem kopiowanie... usiłowanie robienia jakichś miksów... każda kopia była obarczona nieakceptowalnym wręćz pogorszeniem jakości na dzisiejsze standardy...
... ale robiliśmy to i cieszyliśmy się z każdego osiągnięcia...
A całkiem niedawno, znaczy w "dzisiejszych" już czasach okazało się, że takich jak ja, ludzi z takim podejściem jest więcej i co więcej dużo więcej robią.
Nie zrozum mnie źle, nie mówię, że istnieje tu jakieś złe i dobre podejście. Po prostu są różne podejścia, każde z nich ma wady i zalety, bo wiadomo, że wiele problemów które masz grając na kiepskim sprzęcie po prostu nie istnieje, jak masz sprzęt z najwyższej półki...
.... ale to kosztuje, a życie jest życiem.
No i .... oczywiście, przykłady:)
Z naszego polskiego podwórka, pierwsze co mi przychodzi do głowy to "Domowe melodie"
Ze sceny międzynarodowej to byłoby oczywiście Walk Off the Earth
No i wracając do naszych baranów: Nasz cover dla Maćka to też typowy low-end.
Studio dla gitary i basu? Heh - widać na filmie.
Studio dla wokalu?
Moja sypialnia, w której zaaranżowałem komorę bezechową z prześcieradeł koców i jakichś szmat... zajęło mi to godzinę.
Bębny - nagrane przy pomocy Zooma w zaprzyjażnionej sali prób...
Mastering? Żora i jego domowy pecet.
Teledysk? Moja skromna osoba i mój domowy pecet, w dodatku chu... kiepski (bo jeszcze nie miałem nowego wtedy).
Wszystko na słowo i za uśmiech.
Wyszło nie idealnie, daleko do tego, ale to nie technikalia były ograniczeniem. Bynajmniej.
I różnica pomiędzy "nami" a Domowymi Melodiami czy Walk off the Earth to li i jedynie ilość uwagi pracy i czasu jaka została poświęcona na projekt.
Jak nagrywałem bębny do "51" to zrobiłem chyba ze 20 "tejków", po czym okazało się, że najlepszy był chyba czwarty czy piąty.
Wszystkie kolejne - gorsze, albo takie same.
Więc ... nie ma cudów - ja po prostu tak gram. Żeby zagrać lepiej - musiałbym pochodzić do tej sali codziennie na kilka godzin przez dwa tygodnie po czym podejść do nagrania jeszcze raz.
Nie było na to czasu i nikt z nas nie miał tyle pary...
KOmpromis - chyba tak to trzeba nazwać. Tym się zadowoliliśmy.
Natomiast .... dlaczego ... DLACZEGO, nie można zrobić powiedzmy 12 czy 15 takich kompromisów i nagrać płyty...? Dlaczego się ludziom tak po prostu odechciewa...?
... na to pytanie do dziś nie znam odpowiedzi...